Nowe technologie głębiej podzielą rynek pracy. Będą świetnie zarabiający ludzie o wysokich kompetencjach i marnie opłacani „ludzie wymienni”. Z prof. Katarzyną Śledziewską i prof. Renatą Włoch rozmawia Maciej Chojnowski

Maciej Chojnowski: Milionowe straty takich firm, jak Uber czy Lyft, mogą prowadzić do wniosku, że cyfryzacja to tylko medialna wydmuszka, a nie rzeczywista rewolucja, piszą panie w swej najnowszej książce „Gospodarka cyfrowa. Jak nowe technologie zmieniają świat”. Jak jest naprawdę?

Katarzyna Śledziewska*: Jesteśmy w ciekawym momencie, bo pandemia zmusiła większość z nas do przejścia na tryb online. W sieci pracujemy, prowadzimy biznes, uczymy się, kupujemy, komunikujemy z rodziną i znajomymi, szukamy partnerów. Można powiedzieć, że wszyscy uczestniczymy w wielkim eksperymencie. Ale to przejście może się dokonywać na różne sposoby.

Są firmy, w których pracownicy przenieśli się do domów i wszystko nadal świetnie funkcjonuje. Nie ma problemu z rozliczaniem projektów, składaniem wniosków czy organizowaniem się przy nowych zadaniach.

Ale są i takie, gdzie cyfrowe narzędzia daje się pracownikom bez większej refleksji i bez próby dostosowania do specyfiki wykonywanej pracy. Jeśli nasze działania nie są zintegrowane ani przemyślane i brakuje strategii, to tak przypadkowo wykorzystywana technologia nie przyniesie dobrych rezultatów.

Renata Włoch**: Przez naszą książkę przewija się myśl, by cyfrową transformację postrzegać nie tylko jako zmianę technologiczną. Technologie są niezbędne, szczególnie tzw. technologie datafikacji, pozwalające szybciej zbierać, przetwarzać i analizować dane oraz czerpać z nich wartość biznesową. Ale choć to warunek konieczny, jest też niewystarczający.

Potrzebne są jeszcze zmiany organizacyjne i procesowe oraz zupełnie nowe podejście do wykorzystania ludzkiej pracy w organizacjach – począwszy od firm, a skończywszy na instytucjach publicznych. W cyfrowej gospodarce praca ulega dematerializacji. To w coraz większym stopniu praca dzięki maszynom i z maszynami – dlatego muszą zmienić się kompetencje pracowników.

W książce nawiązują panie do cyklu Gartnera, czyli pięciu faz dojrzewania technologii. Czy można powiedzieć, że któraś z cyfrowych technologii jest dziś na tyle rozwinięta, że to właśnie ona napędza transformację?

K.Ś.: Krzywa Gartnera jest bardzo atrakcyjna, ale to jednak uproszczenie. Dlatego w DELab UW zastosowaliśmy inną metodologię, bardziej ilościową. Badałyśmy artykuły naukowe i publikacje branżowe w kontekście pisania o technologii. W ten sposób widać dużo więcej skomplikowanych zależności i to, jak bardzo złożony jest to proces.

Dlatego nie jest aż tak istotne, na jakim etapie jesteśmy teraz, jeżeli chodzi o daną technologię. Technologie się przenikają. Mamy ich dziś już tak dużo, że ważniejsze jest, jak firmy czy instytucje państwowe zaczną ich używać.

R.W.: Czwarta rewolucja technologiczna polega na innowacji kombinatoryjnej – wynalazki nadbudowują się jeden na drugim. Dziś innowacja jest niesiona nie tylko przez kolejne wynalazki, lecz przede wszystkim przez ich coraz lepsze wdrożenia.

Badacze analizujący rolę sztucznej inteligencji w osiąganiu celów zrównoważonego rozwoju twierdzą, że może ona zwiększyć produktywność gospodarki. Tymczasem Robert Gordon czy Jeffrey Funk uważają, że produktywność w USA spada właśnie dlatego, że innowacyjność nowych technologii jest ograniczona. Jak wygląda produktywność w erze cyfrowej?

K.Ś.: W ekonomii mamy problem z mierzeniem wpływu cyfryzacji na gospodarkę. Szczególnie na tę tradycyjną miarę, którą jest produkt narodowy brutto. Standardowe wskaźniki ekonomiczne z trudnością wychwytują specyfikę nowych modeli biznesowych rozwijanych przez firmy technologiczne i platformy, ale też wzrostu produktywności nie widać w tradycyjnych sektorach.

Zjawisko to nazywamy paradoksem produktywności i od samego początku towarzyszy rozwojowi ICT.

Z drugiej strony trzeba pamiętać, że wdrażanie nowych technologii, szczególnie tych cyfrowych, jest związane z wysokimi kosztami inwestycyjnymi. Jest też dużo nieudanych inwestycji. Dopiero się uczymy.

Największym problemem nie jest monopol, ale to, że firmy technologiczne mają za duży wpływ na społeczeństwa. A przecież nie dawaliśmy im takiej władzy

prof. Katarzyna Śledziewska

R.W.: Problemy z mierzeniem wpływu cyfrowych technologii to dowód, że gospodarka cyfrowa to zupełnie nowa gospodarcza rzeczywistość. Być może produktywność nie odzwierciedla dobrze roli technologii, która w wielu aspektach poprawia jakość życia.

Widać to wyraźnie na przykładzie globalizacji. Dziś często mówi się, że mamy do czynienia z powolną globalizacją albo wręcz z deglobalizacją. Tymczasem mamy do czynienia ze zmianą charakteru globalizacji, w której dużą część przepływów stanowią dane.

Te dane w coraz większym stopniu uzupełniają dziś nie tylko usługi, ale też produkty. Jesteśmy przyzwyczajeni do definicji globalizacji, która dominowała po Bretton Woods [międzynarodowym porozumieniu z 1944 r. dotyczącym systemów monetarnych, którego efektem było m.in. utworzenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego – przyp. red.] – opartej na przepływach kapitału i pracy. Jednak w tym momencie są one zastępowane lub uzupełniane przepływami danych, czyli wiedzą.

Cyfrowa gospodarka to także nowe modele biznesowe. Czy to, że niektóre start-upy technologiczne mają bardzo wysokie wyceny giełdowe, choć cały czas przynoszą straty, to normalne zjawisko?

K.Ś.: To zależy, które start-upy i na czym bazują – bo jest ich bardzo dużo. Na przykład Uber czy Airbnb to typowe platformy łączące wiele stron rynku. Sukces Airbnb polegał na tym, że jego twórcy znaleźli model, żeby połączyć osoby szukające mieszkań do wynajęcia z tymi, które posiadają te zasoby. Rosnąca popularność tej platformy wynika z efektu sieci, który jest znacznie większy niż występujący w przypadku tradycyjnych usługodawców efekt skali.

Ale wszystko zależy od tego, czy firma się faktycznie utrzyma. Airbnb był bardzo popularny na całym świecie, wręcz zaburzał funkcjonowanie miast, podobnie jak Uber. Ale przyszła pandemia i nie wiadomo, jak długo koronawirus z nami zostanie. I nagle okazuje się, że świadczenie usług przez te firmy przestaje być możliwe.

Typowy dla platform efekt sieci i dążenie do jak najszerszej ekspansji przeradza się w naturalną skłonność do tworzenia monopoli. W rezultacie platformy niepostrzeżenie z „ułatwiaczy” transakcji (transaction enablers) stają się kontrolerami dostępu (gatekeepers), na których łaskę jesteśmy skazani. Co można z tym zrobić? Dzielić te firmy, jak niegdyś podzielono AT&T?

K.Ś.: Pamiętajmy, że technologia cały czas się zmienia. Wprowadzenie komputerów kwantowych może zakończyć – lub wzmocnić – monopol Google’a i Facebooka na rynku reklam . Dużą rolę odgrywają również regulatorzy – w Unii Europejskiej całkiem nieźle sobie z tym radzimy.

Moim zdaniem największym problemem nie jest więc monopol, ale to, że te firmy mają za duży wpływ na społeczeństwa. A przecież nie dawaliśmy im takiej władzy.

R.W.: Michel Foucault mówił, że wiedza to władza. W przypadku tych platform widać to bardzo wyraźnie. To firmy, które swoją przewagę konkurencyjną budują na tym, że potrafią niezwykle skutecznie czerpać korzyści z danych i opierać na nich swój model biznesowy. I wiedzą o nas bardzo dużo. Ta wiedza jeszcze do niedawna była zagwarantowana tylko dla państwa. Teraz państwo ma tu bardzo silnego konkurenta. Dotychczas nie potrafiliśmy wypracować odpowiedniej kontroli nad tymi podmiotami. To, co w tym momencie próbuje robić Unia Europejska, jest eksperymentem, którego wyniku nie znamy.

Warto też pamiętać, że nie wszędzie przebiega on tak samo. Platformy oddzielone od państwa, które jest regulatorem i próbuje je w jakiś sposób okiełznać, to zachodnio-liberalny punkt widzenia. Ale przecież oprócz kapitalizmu nadzoru, o którym pisze Shoshana Zuboff, istnieje też etatyzm nadzoru, gdzie platformy są ściśle powiązane z państwem.

W Chinach powstają platformy, które są tak wszechogarniające, jak chyba żadne platformy na Zachodzie. Tencent czy Alibaba obejmują kolejne obszary funkcjonowania systemu społecznego, gospodarczego i politycznego.

Mamy też ten trzeci model – europejski, w którym próbujemy poddać platformy kontroli regulatora. Te trzy podejścia mają oczywiście związek z kulturą, w której się kształtują.

Jednak nawet w Europie – choćby w Wielkiej Brytanii, gdzie kamery na ulicach są bardzo liczne – państwo lubi wykorzystywać nowe technologie do nadzoru. W tym sensie tworzy się swego rodzaju dublet komercyjno-państwowy. Czy nie jest tak, że w tym świecie szczególną rolę do odegrania mają ruchy obywatelskie? A może dzisiejszy obywatel-konsument zapomniał o swoich prawach?

R.W.: W tej kwestii jestem raczej pesymistką. Zarówno jednostki, jak ruchy obywatelskie czy organizacje pozarządowe, a nawet nauka nie mają jednego bardzo ważnego zasobu, którym dysponują podmioty sprawujące władzę: dobrego dostępu do danych.

Jeżeli więc upatrywałabym gdzieś nadziei na uwolnienie od inwigilacji ze strony państwa i korporacji technologicznych, to właśnie w ruchu otwartych danych czy otwartej nauki – we wszystkich tych działaniach, które pozwalają nam zdobyć dostęp do danych.

Edukacja na wszystkich poziomach powinna dawać ludziom cyfrowe wykształcenie. Trzeba postawić na oświeceniowy model wyzwolenia przez edukację. Tyle że ona musi być dostosowana do warunków technologicznych

prof. Renata Włoch

Tylko że to wymaga kompetencji w rozumieniu danych. Dlatego uważam, że edukacja na wszystkich poziomach powinna dawać ludziom cyfrowe wykształcenie. To brzmi trochę utopijnie, ale trzeba postawić na oświeceniowy model wyzwolenia przez edukację. Tyle że ona musi być dostosowana do warunków technologicznych.

Niedawno dwie badaczki z Oksfordu, Rebecca Eynon i Erin Young, postanowiły przyjrzeć się roli sztucznej inteligencji w rozwoju kształcenia ustawicznego. Poddały analizie podejścia naukowców, biznesu i polityków z różnych państw. Okazało się, że dla nauki SI to przede wszystkim metodologia rozwiązywania problemów naukowych. Dla biznesu – narracja nakręcająca koniunkturę, na której można zrobić interes, nie wysilając się na zaawansowane narzędzia. A dla decydentów SI to retoryka – rekwizyt, którym można zobrazować swoją postępowość. Realne potrzeby społeczne mają wciąż niewielki wpływ na kształtowanie rozwoju technologii.

R.W.: Z pewnością tak jest, choć z drugiej strony w Polsce rząd zamawia ekspertyzy od akademii. Komisja Europejska zresztą też. Oczywiście nie zawsze to, co naukowcy mówią, jest potem wdrażane. Ale np. w kontekście amerykańskim to powiązanie jest słabsze. Tam świat nauki jest bliżej z biznesem. Dlatego ważna jest zmiana modelu edukacji, np. studiów doktoranckich. Musimy mieć doktorów nie tylko po to, żeby wchodzili w obieg akademicki, ale też by wchodzili w obieg instytucji publicznych i biznesu. To szansa na zupełnie nową komunikację pomiędzy tymi światami.

K.Ś.: Państwo ponosi ogromną odpowiedzialność za edukowanie obywateli. Jednak dziś na większości kierunków studiów prowadzi się dydaktykę bez refleksji, że świat się zmienia i wraz z nim zmieniają się nasze zawody.

Jeżeli będziemy mieli wyedukowane społeczeństwo, to ono będzie wybierało wyedukowanych polityków. Będzie też wspierało organizacje pozarządowe, jak Panoptykon czy Centrum Cyfrowe, które tymi kwestiami się zajmują.

Pozostaje tylko pytanie, kto ma przestawić tę zwrotnicę. Autorki wspomnianego artykułu mówią, że dziś dominuje narracja biznesowa, czyli myślenie w kategoriach produktu. A to nie prowadzi do troski o rozwój technologii korzystnych dla społeczeństwa. Jak więc mamy stać się bardziej upodmiotowieni?

K.Ś.: Potrzebny jest cały ekosystem. Na pewno powinno być w to zaangażowane państwo, szczególnie jeśli, jak w Polsce, jest ono odpowiedzialne za edukację.

Z drugiej strony wiedza jest tutaj tak obszerna i świat zmienia się tak szybko, że konieczna jest współpraca różnych aktorów. Zarówno biznesu, jak organizacji pozarządowych czy firm szkoleniowych, ale też otwartych uczelni. Ten ekosystem prawdopodobnie będzie bardzo rozproszony. W zależności od tego, jakie ktoś ma potrzeby czy jaką odgrywa rolę, będzie też szukać innej wiedzy, inaczej podanej.

Niektórzy uważają, że rozwój technologii jest samorzutny. Skrajna wersja determinizmu technologicznego głosi, że rozwój będzie się odbywał bez względu na to, jak będziemy starali się nim pokierować. Inni uważają, że można nań jakoś wpływać. Niedawno Aleksandra Przegalińska pisała w kontekście SI, że nie wszystko należy od razu wdrażać. Czy nie powinniśmy czasem przyhamować?

K.Ś.: Zgadzam się, że technologii nie należy wdrażać pochopnie. Potrzeba więcej refleksji i współpracy z nauką, z organizacjami pozarządowymi. To właśnie kwestia tworzenia elastycznego ekosystemu.

R.W.: Kluczowe będzie cyberbezpieczeństwo, bo jak pokazał kryzys koronawirusowy, cyfrowa infrastruktura jest dziś podstawą, która umożliwia nam pracę, życie prywatne, kontakt z ludźmi. Atak na nią może po prostu obezwładnić całe państwo i społeczeństwo.

Tymczasem w ogromnej większości nie jest ona utrzymywana przez państwo. Co więcej, w bardzo wielu aspektach państwo nie jest w stanie sobie na to pozwolić. Dochodzi tu do zachwiania tradycyjnego podziału na prywatne i publiczne.

Przejdźmy do kwestii pracy i bezrobocia technologicznego. W książce sporo miejsca poświęciły panie gospodarce zadaniowej – gig economy. Czy klasie średniej, która do tej pory była siłą napędową gospodarki, grozi zanik?

R.W.: Wydaje mi się, że mówiąc o klasie średniej, używamy kategorii, która powoli – podobnie jak produktywność czy PKB – przestaje opisywać rzeczywistość. Klasowość to w coraz większym stopniu styl życia definiowany przez konsumpcję, która w coraz większym zakresie zaczyna się realizować w świecie wirtualnym.

Nowe technologie pogłębią podział rynku pracy na rynek pierwotny i wtórny. Rynek pierwotny to będą dobrze płatne aktywności zawodowe (bo już nie jasno zdefiniowane zawody), w których będą potrzebne bardzo wysokie kompetencje: kreatywność, umiejętność pracy z danymi czy ze sztuczną inteligencją.

Z drugiej strony będziemy mieli rynek wtórny, w którym nie trzeba będzie mieć jakichś wyjątkowych kompetencji, ale który będzie stosunkowo słabo wynagradzany i na którym będą pracować ludzie wymienni, wedle określenia Manuela Castellsa.

Czwarta rewolucja technologiczna polega na innowacji kombinatoryjnej – wynalazki nadbudowują się jeden na drugim. Dziś innowacja nie jest niesiona przez kolejne wynalazki, tylko przez ich coraz lepsze wdrożenia

prof. Renata Włoch

K.Ś.: Do tego dochodzi jeszcze fakt, że poprzez platformy rozstajemy się z koncepcją lokalnego czy narodowego rynku pracy i musimy myśleć w kategoriach globalnych. Kiedy wprowadzimy rozwiązania, które potrafią integrować rozproszone zadania na całym świecie, to będzie przełom. Na globalnym rynku pracodawcy będą konkurować o ludzi, którzy mają wysokie kompetencje. Natomiast o uwagę pracodawców będą konkurować ci o kompetencjach wymiennych. Wystąpi silna polaryzacja, która może być niebezpieczna.

Jak sobie poradzić z pauperyzacją osób, które nie będą posiadały tych najbardziej pożądanych kompetencji?

R.W.: Uważam, że powinniśmy kłaść nacisk przede wszystkim na rozwój usług publicznych dobrej jakości i zapobiegać ich nadmiernej prywatyzacji. Myślę nie tylko o służbie zdrowia czy edukacji, ale też o usługach cyfrowych, bez których już nie możemy żyć i które definiują jakość i styl naszego życia. To jest dla mnie podstawowy problem.

Czy nowe technologie pogłębią kryzys ekologiczny, czy jednak pozwolą nam się z nim uporać?

R.W.: Niedawno było głośno o tym, że Microsoft zamierza zbudować w Polsce ogromną serwerownię. Dlaczego nagle staliśmy się aż tak dobrym miejscem do inwestycji? To w dużym stopniu kwestia tańszej energii płynącej ze źródeł nieodnawialnych, bardzo brudnej.

Blockchain, który niósł ze sobą obietnicę zapewnienia prywatności i rozwiązywania wielu problemów związanych z kontraktami ekonomicznymi, też okazał się – zwłaszcza wdrażany na większą skalę – bardzo energochłonny.

Jest w tym jakieś pęknięcie: technologia, która wydaje się bardzo postępowa, przyczynia się do pogłębienia podstawowych problemów, z którymi się borykamy i które będą definiowały nasze życie, politykę i gospodarkę.

K.Ś.: Ale z drugiej strony ta technologia pozwala też rozwijać gospodarkę obiegu zamkniętego, gdzie dzielimy się naszymi zasobami, możemy je współużytkować. Więc są plusy i minusy.

W cyfrowej transformacji upatrują panie więcej szans czy zagrożeń?

K.Ś.: Upatrujemy w niej bardzo dużo szans. Ale im dalej w las, tym więcej widać zagrożeń.

Jednak postępu nie da się powstrzymać. Dlatego postawa negująca, zamknięta jest bardzo groźna, bo oznacza, że nie próbujemy poznać rzeczywistości. To, czy będziemy biernymi konsumentami, czy zdobędziemy wiedzę, żeby ją kontrolować i mieć wpływ na kierunek jej rozwoju, zależy od nas.

R.W.: Żyjemy w świecie, w którym władza jest zbudowana na wiedzy, dlatego umiejętność jej zdobywania nigdy nie była ważniejsza.

Cykl Gartnera – (ang. hype cycle) zaproponowany przez firmę doradczą Gartner schemat dojrzewania i adaptowania technologii odnoszący się do tzw. hype’u, czyli medialnego szumu wokół technologii. W cyklu wyodrębniono pięć faz:

1. Impuls innowacyjny (innovation trigger): informacje na temat danej technologii pojawiają się w mediach, mimo że często sam produkt nie został jeszcze wprowadzony na rynek.

2. Szczyt zawyżonych oczekiwań (peak of inflated expectations): media informują o sukcesach i potencjalnych zastosowaniach danej innowacji, choć istnieją też przykłady jej porażek. Nieliczne firmy ją wdrażają, podczas gdy większość się wstrzymuje.

3. Dolina rozczarowania (trough of disillusionment): brak spektakularnych przykładów wdrożeń sprawia, że zainteresowanie nową technologią spada. Wielu producentów znika z rynku, inni ulepszają swoje produkty, by dopasować je do oczekiwań użytkowników.

4. Stok oświecenia (slope of enlightenment): dana technologia jest coraz częściej efektywnie wykorzystywana w firmach, a na rynku pojawiają się produkty drugiej i trzeciej generacji. Mimo to wiele firm wciąż wstrzymuje się z zastosowaniem technologii.

5. Płaskowyż produktywności (plateau of productivity): dana technologia staje się coraz bardziej opłacalna, a jej wdrożenia powszechne.

Choć często wykorzystywany w odniesieniu do różnych technologii, cykl Gartnera spotkał się też z zarzutami arbitralności i braku obiektywizmu.

*Dr hab. Katarzyna Śledziewska – współautorka książki „Gospodarka cyfrowa. Jak nowe technologie zmieniają świat”, WUW 2020. W DELab UW pełni funkcję dyrektora zarządzającego. Prowadzi projekty międzynarodowe (w tym NGI FORWARD, Horizon 2020). Jej zainteresowania naukowe skupiają się wokół gospodarki cyfrowej i międzynarodowej, Jednolitego Rynku Cyfrowego, integracji gospodarczej i regionalizmu. Jest adiunktem na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW i prowadzi wykłady z teorii integracji gospodarczej i regionalnych ugrupowań, a także analizy zjawisk makroekonomicznych przy użyciu metod empirycznych. Jest członkiem Readie – międzynarodowego ośrodka naukowego zrzeszającego badaczy gospodarki cyfrowej – i członkiem Rady Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

**Dr hab. Renata Włoch jest absolwentką stosunków międzynarodowych i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Obecnie łączy pracę w Instytucie Socjologii UW i w DELab UW. Jest autorką licznych ekspertyz i raportów dla biznesu i instytucji publicznych oraz ewaluacji instytucjonalnych (m.in. brukselskiego think tanku Breughel oraz systemu think tanków w Albanii). W DELabie zajmuje się zmianami społecznymi wynikającymi z transformacji cyfrowej, zwłaszcza tymi, które zachodzą na rynku pracy i w systemie edukacji. Ramą spinającą jej zainteresowania naukowe jest globalizacja – obecnie skupia się na analizie cyfrowego wymiaru globalnych procesów politycznych, ekonomicznych, społecznych i kulturowych.

 

Okładka książki "Gospodarka cyfrowa"

Katarzyna Śledziewska, Renata Włoch
Gospodarka cyfrowa. Jak nowe technologie zmieniają świat
Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego
Warszawa 2020. ISBN 978-83-235-4194-3

Książkę w formacie PDF, MOBI i EPUB można za darmo pobrać tutaj.


Read the English version of this text HERE

Skip to content