Władze Chin zapewniają, że oparty na sztucznej inteligencji system inwigilacji obywateli służy im tylko do zwalczania koronawirusa. Serio?

Indeksy giełdowe lecą na łeb, rządy rewidują prognozy ekonomiczne, maleje nawet emisja dwutlenku węgla. Odwoływane imprezy sportowe, w aptekach brakuje masek. Japonia, pierwszy kraj poza Chinami, zamyka szkoły. Tak wygląda świat po dwóch miesiącach od odkrycia wirusa SARS-CoV-2, wywołującego chorobę COVID-19 – czyli „koronawirusa”.

Superwirus i superbroń

Zakażonych jest 80 tysięcy ludzi w 40 krajach, zmarło około 2,5 tysiąca, z powodu wirusa umiera zatem co trzydziesty chory. W większości to ludzie starsi, a jeśli młodzi, to z problemami zdrowotnymi. W około 80 procentach przypadków przebieg choroby jest łagodny. To dobra wiadomość dla ludzi, lecz zła dla rządów i epidemiologów, bo łagodne przypadki trudno wykryć i odizolować. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że tempo, w jakim przybywa chorych, rośnie. I przyznaje, że świat nie jest na pandemię przygotowany.

W samych Chinach, gdzie to wszystko się zaczęło, władze zastosowały drastyczną kwarantannę. Najpierw zamknęły miasto Wuhan, epicentrum epidemii, i region Hubei, którego jest stolicą. Potem wprowadziły zakaz opuszczania domów – w niektórych, jak pokazują publikowane przez mieszkańców filmy, nawet zaspawano drzwi. Kwarantannie poddano w sumie 50 milionów ludzi (więcej, niż liczy Korea Południowa), zaś ograniczenia w podróżowaniu objęły aż 700 milionów.

I choć tak gigantyczne wyzwanie powaliłoby niejedno mocarstwo, wiara chińskich władz w zwycięstwo jest niezachwiana. Bo mają broń, którą nie dysponuje władza w żadnym innym kraju na świecie: oparty na sztucznej inteligencji wszechobecny system pozyskiwania informacji o obywatelach, eufemistycznie określany mianem systemu kredytu społecznego. To potężna broń, bo informacja jest kluczem do sukcesu w każdej wojnie.

Umyj ręce, obywatelu

W Szanghaju, jak donosi reporter „New York Timesa” Paul Mozur, każdy pasażer komunikacji miejskiej musi wprowadzić swoje dane do aplikacji w smartfonie. A jeśli nie ma telefonu, wypełnia odpowiedni formularz (dane są wprowadzane do systemu przez personel przewoźnika).

Reporter Reutersa Peter Apps opisuje, jak do kontroli społeczeństwa wykorzystywane są drony, które w Chengdu z głośników informują, że „gra w madżonga na zewnątrz jest podczas epidemii zabroniona”, i nakazują rozejście się do domów. Oficjalne media wcale nie ukrywają takich historii. Publikują nagrania, na których drony przypominają ludziom o noszeniu masek. „Proszę wrócić do domu i umyć ręce” – komenderuje przez głośnik operator drona gdzieś w rolniczej prowincji Mongolii Wewnętrznej.

Pretekst doskonały

CNBC News opisuje z kolei, jak epidemia staje się doskonałym pretekstem do nasilenia cyfrowej inwigilacji. Obywatele zachęcani są do wprowadzania w popularnych aplikacjach WeChat i AliPay numerów swoich dowodów osobistych i danych dotyczących miejsca pobytu. Na tej podstawie algorytm ma ocenić grożące im ryzyko zakażenia i przekazać informację, czy wymagają kwarantanny (i jak długiej), czy też wolno im podróżować.

Do podania numeru dowodu zachęcają też dwaj państwowi operatorzy komórkowi, China Unicom and China Telecom. Dzięki lokalizacji telefonu ustalą i przekażą użytkownikowi, czy jest bezpieczny – tym razem z dokładnością do jednego budynku.

Chiński rząd wypuścił też specjalną aplikację na smartfony, która (nie jest do końca jasne, na jakiej podstawie) po wprowadzeniu lokalizacji powie, czy byłeś wystarczająco blisko kogoś, kto jest zakażony, więc wymagasz kwarantanny. Sęk w tym, że aplikacja pozwala sprawdzić status innych zarejestrowanych użytkowników – donosi „MIT Technology Review”. Potencjalnie więc taki mechanizm może służyć identyfikowaniu i wyłapywaniu podejrzanych o to, że są nosicielami wirusa. Czyli do klasycznego polowania na czarownice.

Noworodek pyta, gdzie jest tata

Na epidemii korzystają też państwowe spółki technologiczne. Megvii opracowała algorytm mierzący temperaturę, wykorzystywany w Pekinie, zaś SenseTime – narzędzie do rozpoznawania osób bez maski na twarzy (rząd nakłania do ich noszenia wszystkich obywateli).

Oficjalne chińskie media publikują nagrania, na których drony przypominają ludziom o noszeniu masek i nawołują: „Proszę wrócić do domu i umyć ręce”

Chińskie władze przekonują, że kraj wygrywa walkę z koronawirusem. Rzeczywiście, liczba zakażeń w Chinach wydaje się spadać.

Tyle że, jak zauważa „NYT”, młodzi Chińczycy po raz pierwszy od dawna kwestionują przekaz partyjnej propagandy. Krytykują oficjalne opowieści o poświęceniu prawomyślnych obywateli, otwarcie zwracając uwagę, że personelowi medycznemu brakuje najbardziej podstawowych środków, choćby masek chirurgicznych.

Bo oficjalnej propagandzie zdarzają się irytująco nonsensowne wpadki. Na przykład gazeta w Xi’an opisuje noworodki dopytujące matkę o to, gdzie jest ojciec (oczywiście na froncie walki z wirusem) – czy pacjentkę, która przed kamerami telewizji odmawia wyjścia ze szpitala, bo tak komfortowe warunki w nim panują (w rzeczywistości szpitale są przepełnione, a personel przepracowany). Media rządowe z dnia na dzień tracą więc wiarygodność.

Partia wie najlepiej

Ważniejsze wydaje się jednak co innego. Chiński rząd zwlekał z oficjalnymi informacjami o epidemii i uciszał ostrzegających przed nią zwykłych obywateli. Tym samym zerwał niepisaną umowę, na mocy której władza ograniczała co prawda prawa jednostki, ale w zamian za bezpieczeństwo. Na dodatek ograniczenia w podróżowaniu uderzyły w dziesiątki milionów najbiedniejszych Chińczyków pracujących w miastach. Gdy władze przestały ich do tych miast wpuszczać, stracili źródło utrzymania – i mieszkania, które wynajmowali. To złamanie kolejnej umowy: obietnicy przyszłego dostatku.

Jest więc prawdopodobne, że gdy epidemia wygaśnie, Pekin nie wycofa dronów z ulic, a państwowi operatorzy komórkowi nie usuną ze swoich baz numerów dowodów osobistych użytkowników. Maya Wang z Human Rights Watch komentuje dla CNBC, że nie byłoby to wcale wydarzenie bez precedensu. Pretekstem do wprowadzenia masowej inwigilacji stała się przecież dla Chin olimpiada w Pekinie w 2008. Po igrzyskach nikt kamer nie demontował.

Jak pisze „Guardian”, partyjni liderzy zebrali się w sprawie epidemii w poniedziałek 24 lutego. Xi Jinping, przywódca państwa, stwierdził, że w walce z wirusem wszyscy winni są bezwzględne posłuszeństwo partii.

Skip to content