Żeby zdusić pandemię, możemy być zmuszeni do śledzenia kontaktów, twierdzi wirusolog, doradca niemieckiego rządu

Prof. Christian Drosten, szef Instytutu Wirologii Szpitala Charité w Berlinie, był jednym z naukowców, który zidentyfikowali wirusa SARS w 2003 roku. Jako ekspert od koronawirusów, podczas trwającej pandemii został doradcą niemieckiego rządu. W wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana” opowiada o przyczynach sukcesów w walce z koronawirusem SARS-CoV-2.

W Niemczech tak zwany podstawowy współczynnik odtwarzania (wskazujący ilu nowym osobom jeden chory przekazuje zakażenie) spadł poniżej jednego już 10 kwietnia. Dziś, pod koniec miesiąca, wynosi zaledwie 0,7. Oznacza to, że epidemia w tym kraju wygasa. Dla porównania, według tych samych danych (zebranych przez Center for Systems Science and Engineering Uniwersytetu Johna Hopkinsa) w Polsce każda chora osoba zakaża statystycznie 1,11 kolejnych, więc jesteśmy blisko utrzymania epidemii w ryzach – ale liczba chorych wciąż nie będzie w naszym kraju maleć, póki współczynnik ten nie spadnie poniżej jednego.

Są to oczywiście dane z oficjalnych źródeł i statystyczne, więc obarczone marginesem błędu. Jednak wyraźnie widać, że Niemcy radzą sobie z zarządzaniem epidemią lepiej niż inne kraje. Jest ku temu kilka przyczyn (wczesna reakcja rządów poszczególnych landów i federalnego, przygotowanie służby zdrowia oraz zdyscyplinowanie społeczeństwa).

Ograniczanie kontaktów z innymi ludźmi jest znacznie skuteczniejszym środkiem niż na przykład zamykanie szkół

Niemniej Christian Drosten obawia się, że póki nie zmniejszymy owego kluczowego współczynnika, po rozluźnieniu zakazów może czekać nas druga fala epidemii. Kluczowe są tu ogniska choroby. Współczynnik odtwarzania to tylko średnia w danej populacji. Nie mówi nic o tym, czy gdzieś nie tli się ognisko choroby – lub ich wiele – które mogą się stać zarzewiem kolejnej fali zachorowań.

Zgadza się to z symulacjami opartymi na sztucznej inteligencji dokonanymi przez badaczy z MIT oraz symulacjami naukowców z Imperial College London, o których pisaliśmy niedawno. Te również przewidują możliwą drugą falę zachorowań – a w zasadzie twierdzą, że jest pewna.

Co w takim razie można zrobić, żeby uniknąć drugiej, prawdopodobnie wyższej fali zachorowań? Potrzebne będzie śledzenie kontaktów, twierdzi doradca niemieckiego rządu. Osoby zakażone koronawirusem zaczynają rozprzestrzeniać go na dwa dni przed wystąpieniem objawów choroby COVID-19. Śledzenie kontaktów to jednak praca niezwykle żmudna. A fizyczne odnalezienie i poddawanie testom ludzi, którzy mieli kontakt z chorym zajmuje cenny czas.

Skutecznie będzie można to zrobić tylko śledząc kontakty metodami technologicznymi, twierdzi prof. Drosten.

Śledzenie z zachowaniem prywatności

Jak już opisywaliśmy, jest to możliwe. Autorem oryginalnego pomysłu jest inżynier z MIT. Technologia polega na szyfrowanej komunikacji bezpośrednio między telefonami i ostrzeganiu użytkowników, którzy w poprzednich dniach mogli mieć kontakt z osobą zakażoną. Sposób szybko podchwycili dwaj wielcy rywale – Apple i Google. Firmy chcą taką metodę wcielić w systemy operacyjne telefonów.

Niemcy początkowo chciały wykorzystać podobny sposób, opracowany przez zajmujący się badaniami stosowanymi w telekomunikacji Fraunhofer Heinrich Hertz Institut. Oparty byłby na metodologii Pan-European Privacy-Preserving Proximity Tracing (PEPP-PT) opracowanej przez unijne konsorcjum naukowców. Tak przynajmniej donosiła agencja Reutersa w ubiegłym tygodniu.

W niedzielę nastąpiła nieoczekiwana zmiana decyzji. Jak podaje „Deutsche Welle” Niemcy zdecydowały się wdrażać technologię Apple i Google’a, bo lepiej chroni prywatność. W przeciwieństwie do krajowego rozwiązania, nie przechowuje danych użytkowników na żadnym serwerze ani w bazie danych.

Śledzenie i poluzowanie?

Z badań nad historyczną epidemią grypy hiszpanki w Wielkiej Brytanii wynika, że to zachowania społeczne mają największy wpływ na ograniczenie liczby chorych podczas epidemii wirusów. Ograniczanie kontaktów z innymi ludźmi jest znacznie skuteczniejszym środkiem niż na przykład zamykanie szkół.

Naukowcy, jak donosi „Nature” badają też i obecną pandemię. Ponieważ każdy kraj wprowadził różne środki zapobiegawcze i wprowadzano je w różnym czasie, badacze z London School of Tropical Medicine, Oxford University oraz the Complexity Science Hub Vienna (CSH) stworzyli narzędzie, które pozwala je porównać. W ten sposób będzie można z czasem przeanalizować dane i określić, które z ograniczeń (i kiedy wprowadzane) są najskuteczniejsze (z czasem rzecz jasna będzie można też stwierdzić, czy któreś z ograniczeń zostało zbyt wcześnie zniesione).

Każdemu krajowi przypisano wskaźnik zależny od tego, jakie ograniczenia wprowadził. W Polsce na koniec marca wynosił on 60,05 punkta (na skali od zera do stu), w Niemczech 68,66 punktów. Analiza zebranych przez badaczy danych jednak potrwa.

Niewątpliwie wszyscy będą przyglądać się Niemcom i Austrii, które wcześnie przyjęły dość agresywną strategię kontroli epidemii i mają obecnie najmniej zgonów z powodu COVID-19 w przeliczeniu na liczbę mieszkańców.

Z matematycznych modeli, których analizę opublikowano niedawno w periodyku „Chaos” wynika jednak, że samo ograniczenie kontaktów nie wystarczy. Konieczne jest i ograniczanie kontaktów, i testowanie.

„Nasze wyniki pokazują, że skuteczna strategia uniknięcia wzrostu liczby zakażonych koronawirusem łączy ze sobą dwa działania. Utrzymanie maksymalnego ograniczenia kontaktów międzyludzkich oraz przeprowadzania znaczącej liczby testów, by identyfikować i izolować osoby zakażone, które nie wykazują objawów choroby” – mówi jeden z autorów pracy, Rafael M. da Silva.

Skip to content