Kolejne kraje powierzają pilnowanie swych granic inteligentnym maszynom. Czy naprawdę świat będzie przez to bardziej bezpieczny?
Wyłapywanie przemytników, handlarzy narkotykami, ściganych listami gończymi czy nielegalnych imigrantów, którzy forsowali wodną granicę między Kanadą a USA, zależało dotychczas od sprawności i doświadczenia pograniczników. To ciężka robota, bo strażnicy USA i Kanady patrolują najdłuższą na świecie granicę międzypaństwową.
Wyjąwszy część między Kanadą a Alaską, liczy ona 6414 km, z których szczególnie trudny do upilnowania jest odcinek wodny, przebiegający m.in. środkiem jezior Górnego, Huron, Erie i Ontario. Okolice jeziora Erie i St. Clair to ulubiony szlak nielegalnych migrantów. Od Buffalo w stanie Nowy Jork po Port Huron w stanie Michigan linia graniczna ma 560 km. To region usiany marinami, pomostami z tysiącami jachtów i stateczków wycieczkowych, kanałami, przepustami, rzekami i drogami. Koszmar pogranicznika.
Łowca statków
Jednak dzięki sztucznej inteligencji sytuacja zaczyna się zmieniać. Urząd Celny i Ochrony Granic Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego USA poinformował, że w 22 miejscach zamontowano już niezwykle czułe i dokładne kamery działające w dzień i w nocy oraz radary o wysokiej czułości. Są sterowane przez system NBRVSS (pełna nazwa: System Zdalnego Nadzoru Wideo na Granicy Północnej), który analizuje obrazy w czasie rzeczywistym. Niektóre zamontowano na wieżach, inne na budynkach, np. na 73-piętrowym drapaczu chmur General Motors Renaissance Center w centrum Detroit. Nie ujawniono, czy system jest wyposażony w technologię rozpoznawania twarzy.
Rozwój tych systemów to ciemny krok w kierunku moralnie niebezpiecznego terytorium
Noel Sharkey
Ale i tak jest potężny. Statki opuszczające kanadyjską linię brzegową obserwuje z odległości wielu kilometrów, ostrzegając operatorów, gdy obiekt wejdzie w obszar alarmowy. Z tysięcy statków i łodzi przemierzających ten rejon system wyłuskuje te, które poruszają się w sposób nierutynowy.
Operatorzy obserwują granicę na ekranach komputerowych. Inne ekrany pokazują im listę dostępnego sprzętu i personelu, a jeszcze inne – radarową mapę statków znajdujących się na pobliskich akwenach. Po kliknięciu w dowolny z nich pojawia się informacja o prędkości i kierunku, w którym płynie. Jeśli znajdzie się w strefie alarmowej, system alarmuje operatora. Powiększając obraz, można sprawdzić numer rejestracyjny statku czy łodzi albo np. liczbę osób na pokładzie.
Mur i drony
System kamer śledzących ruch na wodzie to niejedyna innowacja wykorzystywana przez amerykańskie służby graniczne. Mur oddzielający USA od Meksyku nie jest ciągły – w wielu miejscach postawić się go nie da, poza tym to inwestycja niezwykle kosztowna. Jeszcze w styczniu prezydent Donald Trump planował, że mur będzie miał długość 1,6 tys. km, ale w wyniku pandemii plany te uległy zmianie – powstanie jedynie 850 km.
Tymczasem USA i Meksyk dzieli granica o długości ponad 3,3 tys. km. Od kilku lat strażnicy granic i wojsko do monitorowania sytuacji na pograniczu używają więc dronów. Robią one zdjęcia i kręcą filmy, a często, korzystając z SI, automatycznie wykrywają podejrzane sytuacje – np. kręcące się w pobliżu granicy osoby z łopatami, bronią czy walizkami. Informacje na ten temat są wysyłane w czasie rzeczywistym do operatorów dronów. Patrole złożone z tych maszyn używają też radarów i czujników na podczerwień.
ROBORDER – niebezpieczny kierunek?
W Europie projektuje się podobnie działające systemy. Ze środków Unii finansowany jest np. projekt ROBORDER. System strzegący granic Wspólnoty mają współtworzyć drony latające, wodne, podwodne i naziemne, zdolne do funkcjonowania zarówno samodzielnie, jak w rojach. Aby przekazywany przez nie obraz był pełny, sieć będzie obejmowała także radary, aparaty fotograficzne, mikrofony i kamery, a także przenośne czujniki na pokładach pojazdów bezzałogowych (kamery optyczne i termowizyjne, czujniki ruchu itp.).
Zakres władzy, jaką może dawać swym użytkownikom ROBORDER, wywołuje niepokój wielu osób i instytucji. Pojawiają się pytania o etykę, prawa człowieka i komercyjne zastosowania
Konsorcjum prowadzące projekt tworzy 25 podmiotów, m.in. publiczne instytucje związane z bezpieczeństwem, jak policja Irlandii Północnej, portugalska Narodowa Gwardia Republikańska, rumuńska Służba Ochrony, rumuńska Straż Graniczna czy Ministerstwo Obrony Narodowej Grecji. To również prywatne firmy zajmujące się nowymi technologiami, start-upy i stowarzyszenia. Dlatego zakres władzy, jaką może dawać swym użytkownikom ROBORDER, wywołuje niepokój wielu osób i instytucji. Pojawiają się pytania o etykę, prawa człowieka i komercyjne zastosowania. Ponoć zainteresowanie „rojem robotów monitorujących granice” wykazują już firmy prywatne. „Rozwój tych systemów to ciemny krok w kierunku moralnie niebezpiecznego terytorium” – skomentował sprawę w rozmowie z gazetą „The Intercept” Noel Sharkey, emerytowany profesor robotyki i sztucznej inteligencji na brytyjskim Sheffield University i jeden z założycieli Międzynarodowego Komitetu Kontroli Robotów.
Przed skutkami nieuprawnionego wykorzystywania tego typu technologii ostrzega też kampania Slaughterbots, w którą zaangażował się m.in. prof. Stuart Russell, światowej sławy ekspert od SI. Kampania uświadamia, że roje inteligentnych dronów zdolnych rozpoznawać ludzi mogą stać się dla nas śmiertelnym zagrożeniem.
Trudne pytania
W styczniu portugalska europarlamentarzystka Sandra Pereira zadała Komisji Europejskiej kilka pytań o projekt – a dokładnie o jego skalę, poziom zabezpieczeń danych, które gromadzi, konsekwencje ewentualnego wykorzystania ROBORDERA np. do celów militarnych lub niekontrolowanego nadzoru. „Promowanie tego projektu wiąże się z kwestiami etycznymi i humanitarnymi, którym w kontekście coraz bardziej skoncentrowanej na bezpieczeństwie i zmilitaryzowanej UE należy przyjrzeć się bardziej szczegółowo” – napisała.
Komisja odpowiedziała dopiero po miesiącu, i to ogólnikowo: ROBORDER nie dostarczy technologii gotowych do wdrożenia, ale przyczyni się do poszerzenia wiedzy na ich temat. „Jeżeli wyniki będą obiecujące, rozwój systemów operacyjnych będzie wymagał konkretnych decyzji właściwych organów i kilku lat dalszych prac” – czytamy w odpowiedzi. Poza tym „działania w zakresie badań naukowych i innowacji muszą skupiać się wyłącznie na zastosowaniach cywilnych. (…) Umowa o dotację określa, że partnerzy projektu muszą mieć legalną podstawę do przetwarzania danych osobowych, a odpowiednie środki muszą zabezpieczać prawa osób, których dane dotyczą, i regulować dostęp do nich”.
I tyle. Obrońcy praw człowieka i demokracji mają jeszcze więcej powodów do niepokoju.