W tym trudnym okresie warto nieco odpuścić i dzieciom, i nauczycielom. I porządnie przeszkolić cyfrowo tych drugich. Z dr. Alkiem Tarkowskim z fundacji Centrum Cyfrowe rozmawia Monika Redzisz

Monika Redzisz: Przywykliśmy myśleć, że problem wykluczenia cyfrowego dotyczy tylko pewnych grup: seniorów, osób żyjących na wsi, niepełnosprawnych czy więźniów. Mieliśmy poczucie, że większość pozostałych ma się dobrze. Tymczasem nagle sytuacja się zmieniła. Od 25 marca szkoły uczą online. I…?

Alek Tarkowski*: I okazuje się, że wcześniej, badając poziom wykluczenia cyfrowego u dzieci, nie braliśmy pod uwagę ich domowej sytuacji. Większość badań koncentrowała się na tym, czy korzystają z komputera w szkole, na lekcji. Mamy w Polsce program cyfryzacji szkół, rząd zainwestował duże pieniądze w zapewnienie w każdej szkole szerokopasmowego internetu. Badano też, w ilu gospodarstwach domowych z dziećmi jest komputer lub tablet. Te liczby wystarczały nam do stwierdzenia, że wśród dzieci nie ma wykluczenia cyfrowego.

Dziś niemal 24 tysiące polskich szkół gorączkowo organizuje edukację zdalną i okazuje się, że niestety dotychczasowa cyfryzacja edukacji, która nawet w sali lekcyjnej była wyzwaniem, nie jest na poziomie umożliwiającym skuteczne przeprowadzenie zajęć zdalnych w czasie pandemii.

Podstawowym założeniem edukacji zdalnej powinien być brak wykluczenia, brak dyskryminacji.

Tak. Tymczasem różne formy wykluczenia cyfrowego i dyskryminacji dotykają zarówno uczniów, jak nauczycieli.

Napisaliście na ten temat raport „Problem wykluczenia cyfrowego w edukacji zdalnej”. Skąd dane?

Głównym źródłem, do którego udało nam się dotrzeć, są badania PISA [międzynarodowe badania umiejętności uczniów – red.]. Są świeże i precyzyjne, ale mają pewne ograniczenie: dotyczą tylko 15-latków. Przypuszczamy, że sytuacja młodszych dzieci jest gorsza. Są jeszcze dane GUS-owskie z 2019 roku, ale nie mieliśmy dostępu do szczegółowych danych, pozwalających opisać sytuację domów z dziećmi. Wreszcie Urząd Komunikacji Elektronicznej (UKE) pod koniec zeszłego roku zrobił bardzo przydatne badanie dotyczące dzieci, rodziców i telefonów komórkowych. Na podstawie tych danych zrobiliśmy nasze szacunki – wydawało nam się, że ważne – by zarysować skalę problemu.

Alek Tarkowski

Co jest największym problemem?

Konieczność współdzielenia komputerów i laptopów między rodzeństwem i rodzicami. Ten problem dotyka co najmniej 25 procent wszystkich uczniów, czyli miliona osób. Dodatkowe problemy to brak dostępności internetu szerokopasmowego o odpowiedniej przepustowości, głównie na wsi, a także problemy z limitem danych w dostępie mobilnym do internetu – dotyczy to przede wszystkim 50 procent dzieci, które mają telefony na kartę.

Czy są dzieci w Polsce, które w ogóle nie mają w domu dostępu do komputera?

Tak. Według danych PISA od 1 do 1,5 procent uczniów, czyli około 50-70 tysięcy, nie ma w domu komputera ani tabletu. W około 10 procent domów z dziećmi jest tylko jeden komputer lub tablet. W przypadku 28 procent rodzin wielodzietnych są tylko dwa komputery, dwa tablety lub komputer i tablet, a w przypadku 8 procent z nich – tylko jedno takie urządzenie. W takich domach dzieci, a być może także pracujący rodzice, muszą się dzielić komputerem. Szacujemy, że ten problem dotyczy około 25 procent uczniów, a więc ponad miliona dzieci!

A smartfony?

Kolejne kilkadziesiąt tysięcy dzieci nie ma smartfona. Według danych UKE smartfony ma 55 procent dzieci w wieku 7-9 lat, 80 procent w wieku 10-12 lat i 95 procent powyżej 13. roku życia. Po kilka procent dzieci w każdej grupie ma zwykłe telefony komórkowe. 40 procent dzieci ma telefony na kartę, więc mogą mieć problem z przesyłem i z limitem danych. Reasumując: zakładamy, że istnieje grupa dzieci skrajnie wykluczonych, niemających dostępu ani do smartfona, ani do tableta, ani do komputera – i wynosi ona kilkadziesiąt tysięcy osób. Sądzę, że jeśli dzisiaj gospodarstwa domowego, w którym wychowuje się dziecko, nie stać nawet na najtańszy tablet za 400 zł, to jest to sytuacja skrajnej biedy. Przecież w większości szkół obowiązuje dziennik elektroniczny.

A cyfrowe wykluczenie nauczycieli?

Nie mamy zbyt dobrych danych na temat kompetencji cyfrowych nauczycieli. Wiemy, ilu używało na lekcji prezentacji czy tablicy interaktywnej, ale nie wiemy, ilu z nich prowadziło wcześniej telekonferencje. Na pewno jest jakaś grupa nauczycieli, którzy są w tym świetni. Jest grupa, która ma tyle podstawowych kompetencji, że gdy im ktoś to wytłumaczy, to się nauczą. Ale jest także grupa – nie wiadomo, dokładnie jak duża – która nie przeskoczy tego progu.

Około 50-70 tysięcy dzieci w Polsce nie ma w domu komputera ani tabletu

W raporcie szacujecie, że może to być nawet 30 procent nauczycieli.

Tak, ale to szacunki na podstawie badania sprzed pięciu lat; tak naprawdę nie wiadomo, czy są aktualne. Od lat przyglądam się skuteczności programów kształcenia nauczycieli i często mam wrażenie, że te projekty kształcą wciąż te same osoby. To powinno być pomyślane tak, by wyciągnąć kogoś z bardzo podstawowego poziomu. Jestem w kontakcie z licznymi organizacjami działającymi w edukacji. Wygląda na to, że zaledwie 2 procent nauczycieli miało wcześniej kontakt ze zdalnym nauczaniem. Pamiętajmy, że jeśli nauczyciel nie potrafi uczyć online, to blokuje wszystkich uczniów niezależnie od tego, jakim sprzętem i kompetencjami cyfrowymi dysponują.

Czy są teraz organizowane jakieś szkolenia dla nauczycieli?

Systemowo nie. Widać – i to jest rzeczywiście niesamowite – wielki społeczny zryw. Przykładem jest portal Lekcje w Sieci, gdzie 200 nauczycieli entuzjastów udostępnia dobrze opracowane materiały. Liczne fundacje, w tym nasza, organizują webinary na niespotykaną dotychczas skalę setek, tysięcy osób. Ale nauczycieli jest 600 tysięcy. Jest wiele działań oddolnych, ale jestem przekonany, że sprawa musi wyjść poza poziom takich inicjatyw. Byłbym za tym, żeby powstały trzy dobre serwisy – i koniec. Wspierane zarówno przez administrację publiczną, jak i inicjatywy oddolne. Tak by nauczyciel, który szuka materiałów albo metod uczenia, mógł bardzo prosto odnaleźć kompleksowe wytyczne.

Czyli nauczyciele nie wiedzą, jak się prowadzi lekcje zdalne?

Większość nie wie. Mój znajomy z Holandii opowiadał mi o szkole swojej córki w Amsterdamie. Szkoła weszła płynnie w edukację zdalną, bo od kilku lat używała Google Classroom jako jednego z narzędzi uczenia się w klasie. W czasie epidemii dzieci po prostu przeniosły się do domów, ale miały sprzęt i umiejętność korzystania z tego kanału komunikacji, a nauczyciele mieli przemyślane metody nauki. Trzeba mieć dobre modele pracy projektowej, umieć zaangażować dzieci we współpracę.

U nas tego nie ma?

W Polsce rzucono sygnał „zdalna edukacja” – i każda szkoła próbuje uruchamiać telekonferencje. Ale wygląda to często tak, że nauczyciel – tak, jakby stał w klasie przed tablicą – robi wykład i przepytuje dzieci. Nie ma pojęcia, jak tę formułę uatrakcyjnić. Do tego takie telekonferencje są organizowane tylko w niektórych szkołach.

Gdy już lekcje online się dzieją, to wychodzą braki w metodyce nauczania. Dla nauczycieli to ogromne wyzwanie, zwłaszcza że czasami dochodzi do hejtu. Uczniowie mają zazwyczaj przewagę technologiczną nad nauczycielami, są dużo bardziej sprawni cyfrowo. Nauczyciele się tego boją. Boją się, że uczniowie ich nagrają i będą się z nich nabijać. Albo że ktoś będzie ich rozliczał, wytykał im błędy.

Zaledwie 2 procent nauczycieli miało wcześniej kontakt ze zdalnym nauczaniem

Wiele z tych problemów dotyczy zresztą także edukacji akademickiej. Wszyscy wiemy, że dobry wykład online to coś więcej niż po prostu odwzorowanie zwykłego wykładu. Zazwyczaj jest obudowany dobrymi materiałami i jakimś modelem pracy samodzielnej. Prowadziłem kilka dni temu zajęcia dla studentów na jednej w uczelni. Robiłem, co mogłem, żeby go uatrakcyjnić, ale – szczerze mówiąc – nie mam pojęcia, czy mnie słuchali.

Wracając do dzieci: szkoły mogą wypożyczać dzieciom komputery do domu.

Jest takie rozporządzenie, ale prawdopodobnie w pierwszej kolejności pomaga się nauczycielom. Rząd w awaryjnym trybie przeznaczył środki unijne z programu operacyjnego Polska Cyfrowa – aż 180 milionów złotych – na zakup sprzętu. Super! Każdy sposób walki z wykluczeniem jest dobry. Ale przyjęto bardzo prosty model interwencji: każda gmina może wnioskować o sumę, która pozwoli na zakup od 30 do 50 urządzeń. Znam jednego wójta z okolic Torunia. Szybko zrobił ankiety i wyszło mu, że 110 dzieci nie ma własnego sprzętu. Z programu operacyjnego kupi 50. Dla połowy. Czy to jest rozwiązanie problemu? Uważam, że dopóki w pełni nie rozwiążemy kwestii wykluczenia cyfrowego, problem nie będzie rozwiązany.

Poza tym… zawsze gdy pojawiają się problemy cyfrowe, to pierwsza myśl jest taka, żeby je rozwiązać sprzętem. Cyfryzujemy szkoły? To dajmy im więcej komputerów! Ja od lat powtarzam, że rozwiązania tak naprawdę są edukacyjne. Kluczem jest dzisiaj wymyślenie takiego modelu uczenia, który zaangażuje jak najwięcej dzieci, omijając wykluczenie.

Jak?

Można na przykład zastanowić się, ile czasu dzieci muszą spędzać na telekonferencjach. Może warto ten czas skrócić? To pozwoliłoby im lepiej współdzielić sprzęt. Zresztą – przecież modelu telekonferencyjnego w wielu miejscach nie ma. Nie ma jeszcze statystyk, ale podejrzewam, że dwa najbardziej popularne, czyli Google Classroom i Microsoft Teams, wdraża w Polsce 30, może 40 procent szkół. Dzieci powinny pracować metodą projektową, wykonywać różnorodne zadania samodzielnie i współpracując zdalnie z kolegami. Takie podejście to jednak fikcja odległa od dzisiejszych realiów.

Co się dzieje w pozostałych?

Mają Librusa lub Vulcana, którymi nauczyciele wysyłają zadania z podręczników szkolnych albo linki do jakichś ćwiczeń. Nie ma kontaktu, nie ma możliwości porozmawiania. Jak długo można kartkować podręcznik i wykonywać ćwiczenia z tematów, których się nie robiło?

Są także w Polsce szkoły, w których nie ma nawet dziennika elektronicznego. Jeśli w szkole nie ma takiego systemu, to kończy mi się wyobraźnia, co teraz może tam zrobić dyrektor. Jest we mnie taka myśl, że problem jest w tej chwili nierozwiązywalny. Nadszedł moment sprawdzenia, jak jesteśmy przygotowani. I niestety… nie jesteśmy.

Są w Polsce szkoły, w których nie ma nawet dziennika elektronicznego

Czy epidemia nie pogłębi istniejących już różnic? Ci, którzy mają sprzęt i wiedzą, jak z niego korzystać, więcej się uczą. Często to te same dzieci, które mają większe wsparcie ze strony rodziców. Dzisiaj idą do przodu – nie tylko przerabiają materiał, ale jeszcze szybko edukują się cyfrowo. Ci słabsi, biedniejsi, pozbawieni wsparcia, cofną się. Przepaść się pogłębi.

Niestety tak. To problem rozwierania się nożyc pomiędzy uczniami „lepszymi” a „słabszymi”. Brak jakiejkolwiek edukacji zdalnej pogarsza sytuację uczniów słabszych, którzy często mają też mniejsze kompetencje w dziedzinie uczenia się, zarządzania sobą i zazwyczaj mniej wsparcia w domu. Dochodzi do rozwarstwienia zarówno pomiędzy poszczególnymi uczniami, jak i na poziomie całych szkół, lepiej i gorzej przygotowanych do zdalnej edukacji.

To co robić? Czekać na słabszych? Obniżyć wszystkim poprzeczkę?

Nasz postulat jest taki, żeby w tym trudnym okresie nieco odpuścić i dzieciom, i nauczycielom. A jednocześnie wykorzystać czas, by przygotować dobrą metodę nauki zdalnej i wdrożyć ją w tak wielu szkołach, jak się da. Najważniejsze dla nas wszystkich powinno być teraz zdrowie psychiczne dzieci. Błyskawiczne przejście w tryb edukacji zdalnej to dla nich ogromna niepewność i stres. Skutki tego mogą być znacznie gorsze niż niewielkie braki w podstawie programowej.

Poza tym gdyby system dobrze działał, mógłby przyjąć dwutorową strategię. Z jednej strony tydzień po tygodniu można by usprawniać edukację zdalną, szkolić nauczycieli, wskazywać narzędzia, porządkować bałagan. Ten proces jest widoczny, szkolą się i dzieci, i nauczyciele. Z drugiej strony można byłoby szukać innych rozwiązań. Niezłym są lekcje telewizyjne, choć tak źle zostało to zainicjowane, że aż wstyd mówić. Ale sam pomysł jest niegłupi. Przecież w większości domów w Polsce jest telewizor.

Co po pandemii?

Myślę, że edukacja zdalna musi z nami pozostać. Technologie cyfrowe świetnie się skalują. Co szkodzi, żeby ten proces poprowadzić na większą skalę? Może niedługo nasze dziecko będzie mogło uczyć się w ogólnopolskiej zdalnej szkole? Epidemia jest takim „sprawdzam”. Nie wypadliśmy najlepiej, ale wiele się nauczymy. Musimy być społeczeństwem, które potrafi adaptować się do nowych warunków.


*Dr Alek Tarkowski (1977). Socjolog, działacz na rzecz praw cyfrowych i twórca cyfrowych polityk publicznych. Współtwórca i prezes fundacji Centrum Cyfrowe, organizacji typu think-and-do tank, która zabiega o to, by technologie cyfrowe były dla ludzi.

Skip to content