„Sprawy kobiece” wreszcie stały się przedmiotem zainteresowania branży cyfrowej. I wreszcie przyciągają inwestorów

Siedem lat temu, w roku 2013, duńska przedsiębiorczyni Ida Tin stworzyła Clue, pierwszą na świecie aplikację na telefon, która pozwalała monitorować kobiecie jej cykl menstruacyjny. Nikt wcześniej o czymś takim nie pomyślał, miesiączka jakoś nie pasowała do świata nowoczesnych technologii. Może dlatego, że ten świat tworzą głównie mężczyźni?

Tak czy inaczej, odzew był niesamowity – na początku 2015 roku aplikację miało już w telefonach milion kobiet. W roku 2016, gdy użytkowniczek było już dwa miliony w 180 krajach, Ida Tin wymyśliła femtech.

Sprawy do szeptania po kątach

To te technologie – programy, produkty i usługi – które pomagają dbać o tak zwane „sprawy kobiece”: menstruację i menopauzę, zachodzenie w ciążę lub jej zapobieganie. Wspomagające kobiecą seksualność i kobiece zdrowie przede wszystkim w aspekcie reprodukcyjnym, związanym z płodnością, seksualnością i antykoncepcją.

Przez wieki „sprawy kobiece” były czymś wstydliwym. Były tabu. Aż dziw bierze, że przez minione dziesięciolecia, mimo postępującego równouprawnienia, wciąż nie wypadało publicznie wspominać o menstruacji czy menopauzie, a o problemach z zajściem w ciążę i o kobiecym orgazmie można było co najwyżej szeptać po kątach.

Nic więc dziwnego, że w takiej atmosferze „sprawy kobiece” długo nie obchodziły twórców cyfrowych technologii.

Dzisiaj większość znanych mi nastolatek ma zainstalowaną w telefonie jedną z wielu dostępnych na rynku aplikacji do mierzenia cyklu menstruacyjnego. Typowymi produktami oferowanymi przez femtech są: technologie ubieralne (dostosowane do kobiet, w przeciwieństwie do ogólnie dostępnych, bardzo często dostosowanych do męskich parametrów: temperatury, ciśnienia, rozmiaru ciała itp.), aplikacje i platformy edukacyjne i monitorujące oraz przedmioty higieny osobistej.

Ile wypiło moje dziecko?

Portal EU-Startups przygotował niedawno listę 10 najbardziej obiecujących europejskich start-upów femtechowych w 2020 roku. Jest wśród nich na przykład Apricity – brytyjski „femtech w tradycyjnym znaczeniu”, który stworzył aplikację pełniącą rolę wirtualnej kliniki leczenia bezpłodności. Dzięki algorytmom sztucznej inteligencji oferuje zindywidualizowaną pomoc – doradza, umawia na wizyty, umożliwia czaty z lekarzem.

Inny brytyjski start-up, Kheiron, zapewnia inteligentną technologię, która wspiera radiologów w ocenie mammografii, natomiast francuski Lattice Medical dostarcza kobietom po mastektomii bioprotezy, które pozwalają na naturalną rekonstrukcję piersi. Drukarki 3D wytwarzają je z biomateriałów, które po około roku od wszczepienia zostają wchłonięte i zastąpione przez zregenerowane tkanki tłuszczowe kobiety.

Szacuje się, że w 2024 firmy femtechowe otrzymają prawie 10 miliardów dolarów dofinansowania

Z kolei Coroflo z siedzibą w Dublinie dostarcza pierwsze na świecie urządzenie, które młodej karmiącej mamie pozwala dowiedzieć się, ile mleka wypiło jej dziecko. Umożliwia to specjalny miniaturowy sensor i połączona z nim aplikacja.

Cocoro, hiszpański start-up, projektuje i produkuje specjalną chłonną bieliznę, która przydaje się nie tylko w czasie okresu, ale także kobietom borykającym się z problemem nietrzymania moczu (dotyczy on co trzeciej kobiety). Firma Freda dostarcza klientkom artykuły higieny intymnej, np. podpaski, natomiast Peanut (także z siedzibą w Londynie) stworzył aplikację o tej samej nazwie, popularnie nazywaną „Tinderem dla matek”, która pomaga im poznać inne matki, osoby w podobnej sytuacji życiowej, mieszkające niedaleko.

Hiszpańska Gazella jest wirtualnym trenerem – pozwala dostosować aktywność fizyczną, sport i dietę do cyklu menstruacyjnego. Stworzona w tym samym kraju aplikacja Emjoy wspiera zaś kobiecą seksualność: ma informować, jak osiągnąć seksualne spełnienie, uczyć akceptacji swojego ciała i jego potrzeb.

Wielkie potrzeby i wielkie lęki

„Sprawy kobiece” wreszcie stały się przedmiotem otwartej debaty i zainteresowania rynku nowych technologii. I nareszcie przyciągają inwestorów. Femtech z roku na rok staje się bardziej modny. Mówi się, że to jeden z najgorętszych trendów w start-upach i że przyniesie duże zyski. W 2015 roku start-upy femtech otrzymały 82 miliony dolarów dofinasowania, w 2017 już ponad miliard. Jednak według „Forbesa” takie firmy wciąż są niedoinwestowane. Kobiety stanowią mniejszość wśród dużych inwestorów, więc kobiece interesy nie zawsze spotykają się z ich zrozumieniem. I tak jednak szacuje się, że w 2024 firmy femtechowe otrzymają prawie 10 miliardów dolarów dofinansowania.

Nie ma się czemu dziwić. W końcu kwestie seksualne i reprodukcyjne są dla nas bardzo ważne; niewiele jest spraw w życiu, które obchodzą nas tak bardzo. Pragniemy seksu i posiadania dzieci, równie mocno obawiając się jednego i drugiego. Biznes napędzany tak ogromną potrzebą i tak dużym strachem ma ogromny potencjał.

Osobną i bardzo ciekawą kwestią są olbrzymie ilości bardzo wrażliwych danych, które zdobywają takie aplikacje. Kto i jak je wykorzysta? To się dopiero okaże.

Nowe pojęcia są potrzebne

Pojawiają się też kontrowersje. Czy naprawdę potrzebujemy osobnej nazwy określającej to zjawisko? Po co w ogóle je wyodrębniać, skoro analogicznie nie tworzymy mentechu – technologii skierowanych do mężczyzn? Czy potrzebujemy takiej niszy? Zresztą co to za nisza, skoro dotyczy połowy społeczeństwa? Poza tym kwestie reprodukcyjne są tak samo istotne dla kobiet, jak dla mężczyzn, a tylko tradycja każe je przyporządkowywać wyłącznie kobietom. Staramy się walczyć ze stereotypami – czy femtech ich przypadkiem nie umacnia?

– Nowy termin był potrzebny, żeby w tym mocno zmaskulinizowanym świecie venture capital przebić się z nowymi koncepcjami – tłumaczyła w audycji radia Tok FM Małgorzata Ratajska-Grandin z firmy OVHCloud, do niedawna CEO Geek Girls Carrots, która sama kilka lat temu próbowała tworzyć w Polsce femtechową aplikację. – Kiedy mamy do czynienia ze sprawami pomijanymi przez wiele lat, nowa nazwa i dyskusja, którą ta nazwa budzi, pozwala im wyjść na światło dzienne i przyciągnąć zainteresowanie mediów i inwestorów.

Skip to content